Nie wiem czym to jest spowodowane, ale czasami nachodzi człowieka jakaś tęsknota. Czuje się wówczas nieodpartą chęć wyjścia z domu. Wyjścia w góry. Wyjścia na wycieczkę. Nosi wtedy człowiekiem niemiłosiernie. No i w końcowym efekcie doprowadza do tego, że rzuca się wszystko i idzie. W takim momencie nawet nie myśli się gdzie i dokąd. Po prostu idzie się przed siebie. A gdzie na s opatrzność zaprowadzi to się okaże.

Rozmyslania_01Ostatnio, gdy dopadł mnie taki stan ducha, akurat nie miałem żadnych ważnych powodów, które mogłyby mnie zatrzymać w domu. Wsiadłem więc w samochód i pojechałem przed siebie, w stronę gór. Pogoda była znośna, więc nic nie stało na przeszkodzie by powędrować dalej pieszo, w stronę lasu. Tak się złożyło, że dotarłem w Góry Sokole, jedne z ładniejszych miejsc w okolicy Jeleniej Góry. Wkrótce doczłapałem do "Szwajcarki". Coś tam przekąsiłem, pogadałem z nową ajentką, posiedziałem chwilę na ławeczce pod wielką lipa i poszedłem ścieżką koło bazy namiotowej w stronę jaskini. Myślałem, że będzie przyjemnie, ale okazało się niestety, jak to często ostatnio bywa, przybyli tu przede mną ludzie pozostawili po sobie jeden wielki śmietnik. Nie zabawiłem zatem długo w tym miejscu i przeniosłem się na Husyckie Skały. W sumie to ładny punkt widokowy. Są tutaj resztki dawnych ławeczek i napisów jakie były na skałach. Popatrzyłem na okolice i pomyślałem: dam sobie w kość. Wdrapię się na Krzyżną Górę. A co mi tam. Spojrzałem przed siebie. Na sam widok stromizny na ścieżce ścisnęło mnie w dołku. Ale cóż, jak się chce zobaczyć Sokoli zamek trzeba drapać się pod górę. Nie ma rady. Po chwili teren wyrównał się i gdy myślałem, że dałem radę, zobaczyłem schody wykute w skałach. No tak, jeszcze mi tego brakowało. Wdrapałem się jednak po nich i stanąłem na szczycie, przy krzyżu, trzymając się barierki. Warto było włożyć trochę wysiłku aby zobaczyć tą panoramę. Tylko dlaczego nie można dotrzeć tutaj w jakiś wygodniejszy sposób. Przecież nie jest to jeszcze teren chroniony. Mógłby ktoś pomyśleć o jakimś wyciągu. Po chwili ruszyłem zobaczyć co pozostało z dawnego zamku, bo słyszałem, że niewiele. Faktycznie niewiele, raptem kilka murków, które niekoniecznie wziąłbym za resztki budowli, gdybym nie wiedział o niej. No cóż tak to bywa.

Poszedłem sobie dalej spokojnie, bo gdzie mi się niby miało spieszyć. Zaraz znalazłem się na Sokoliku, a raczej przy prowadzących na niego schodkach. Kiedyś ludzie mieli wyobraźnię. Trzeba to przyznać. Dzisiaj na pewno nikt nie wpadłby na taki szatański pomysł by zamontować tu kręcone schodki. Po pierwsze to do tego trzeba mieć trochę wyobraźni. Po drugie trzeba mieć samozaparcie by nie zniechęcić się w połowie pracy. A po trzecie wreszcie, i to najważniejsze, trzeba dysponować stosownymi środkami. Jestem pewien, że w dniu dzisiejszym zaraz usłyszelibyśmy, że to kosztuje, a można przecież wydać te pieniądze w inny sposób. Usłyszelibyśmy także iż taki pomysł to szaleństwo i w ogóle, że jest to nierealne, bo to zwykła dewastacja terenu. Całe szczęście - żyjący tu dawniej ludzie, nie tylko iż byli bogaci, to czasami porywczy czy romantyczni. Bo zarazem jeden jak i drugi stan ducha powodował u nich podejmowanie decyzji nie koniecznie mądrych i rozsądnych. Dlatego Bogu należy dziękować, że tacy ludzie byli i że czasami robili cos nienormalnego. Dotarłem tutaj dosyć późno więc nie było już ludzi. Mogłem zatem spokojnie, bez pośpiechu, wdrapać się na samą gorę. Wywołało to mój cięższy oddech i szybsze bicie serca, ale co tam. Jakoś to przeżyję. Widoki z Sokolika są niesamowite. Przede wszystkim ta panorama gór dookoła (dosłownie). Oczywiście widać Snieżkę i cale Karkonosze. Ale też Góry Izerskie, Kaczawskie i Rudawy Janowickie. A na horyzoncie, za pierwszym łańcuchem górskim, wyłania się kolejny , już nieco zamglony. Widać jak latają szybowce. I ta wstęga krętej rzeki. To Bóbr wijący się wśród pól, lasów i domów. Ale zobaczymy też tafle jezior i stawów. Jestem tak wysoko nad solidnym gruntem, że aż odnoszę wrażenie, zwłaszcza patrząc na te szybowce, iż wszystko zaczyna wirować. Czuję tą przestrzeń. Aż muszę przysiąść na ławeczce by trochę się uspokoić. I mimo tej wysokości , tej odległości, słyszę dochodzące od strony Trzcińska rżenie koni. Po chwili wypatrywania zauważam je. To klacz ze źrebakiem. To właśnie on jest taki chałasliwy.

Słońce grzeje. Wiatru prawie nie ma. Jest cudownie. Siadłem sobie zatem na ławeczce. Początkowo było trochę nieswojo, bo to i wysokość i przepaść za plecami, a właściwie z każdej strony. Ale jak odpocząłem, popatrzyłem na panoramy, jak słoneczko mnie przygrzało, to nagle coś mnie w dołku ścisnęło. Bo patrząc na te góry, na ich niektóre fragmenty, przed oczami stanęły mi obrazy z dawnych lat, kiedy to wędrowałem niemalże przez cały czas. Naszły mnie czarne myśli. Bo przecież od jakiegoś czasu już nie wędruję tak intensywnie. Bo to najpierw założyłem rodzinę, trzeba było zarobić na dom, trzeba było wychować dzieci itp. Trochę to trwało. Ba trwało to na tyle długo, że człowiek zatracił już to coś co go ciągnęło w góry. To coś co nie pozwalało mu usiedzieć w domu, na miejscu. A i różne choroby zaczynają go trapić. A i powoli ale wciąż zaczyna czuć jak się starzeje. Głównie oczywiście fizycznie, ale i nastawienie psychiczne także zaczyna się zmieniać. I gdy tak wygrzewałem się w ciepłych promieniach słoneczka, gdy nikt mi nie przeszkadzał, naszła mnie pewna straszna myśl, a zarazem pytanie: Czy to już jest koniec moich wędrówek po ukochanych górach. Czy to już jest koniec poznawania, koniec zwalczania przeciwności jakie w nich zastaję. Czy to już jest koniec mojego turystycznego życia?!

Bo jak tak to już niedługo pozostanie mi tylko wyglądanie przez okno. A nie wiem czy tego właśnie bym chciał. Będzie to przecież gorsze niż śmierć. Ta fizyczna. No mógłbym co prawda rzucić wszystko w diabły, założyć buty, plecak i wyruszyć w góry na niekończącą się wędrówkę. Kiedyś poznałem kilku takich ludzi, którzy wyszli z domu kilkanaście lat wcześniej, poszli w góry i chodzą po nich do dnia dzisiejszego. O przepraszam, chodzili, bo gdy ich poznałem miałem siedemnaście lat a oni byli dobrze po pięćdziesiątce. Wiec pewnie już nie chodzą. Nie wiem tylko czy mieli do czego wracać ani jak ich przyjęto po tak długiej nieobecności. Czy w ogóle ich przyjęto. Muszę przyznać, że nieraz korciła mnie taka myśl ale ponieważ wydaje mi się iż jestem człowiekiem odpowiedzialnym, nie mógłbym zostawić żony samej. Co prawda dzieci już się usamodzielniły. Jednak moja żona przeżyła ze mną nie tylko całe życie ale razem jako młodzi zaczynaliśmy życie turystyczne. Razem chodziliśmy po górach i to wcale nie od święta. Spędzaliśmy w górach rocznie po kilkadziesiąt dni, początkowo nawet trzysta. Wiem, ze wychodząc teraz z domu na tą swoją ostatnią długą wycieczkę (bo tak to trzeba by nazwać) skrzywdziłbym moją towarzyszkę w życiu, tym doczesnym. Skrzywdziłbym niesamowicie. Bo może ona też by tak chciała, tylko ze względów zdrowotnych nie może. A poza tym to właśnie ona oddała mi całe swoje młodzieńcze życie. I myślę, a właściwie jestem pewny, że nie mogę jej tego uczynić. Poza tym jest miłością mojego życia i nie wstydzę się tego powiedzieć, że wciąż się kochamy. A ukochanej osobie, osobie najważniejszej dla mnie na tym świecie, nie mógłbym zrobić czegoś takiego. Więc cóż mi pozostało?

Wydawało mi się iż nie znajdę odpowiedzi na takie pytanie. Jednak po chwili mnie olśniło. Przypomniałem sobie co jakiś czas temu proponowała mi żona. Wtedy nie dotarło to do mnie. Jednak teraz wydaje mi się to wspaniałym rozwiązaniem. Otóż powiedziała ona tak: Kochanie, pozbędżmy się wszystkiego co nas trzyma w mieście. Sprzedajmy wszystko co się da sprzedać, resztę rozdajmy i zbudujmy sobie mały domek w lesie, na polanie, tak by góry było widać z okna. By po wyjściu na podwórko było je czuć. Może wtedy, gdy zestarzejemy się już całkiem, nie będzie nam tak smutno. Może zawita czasami w nas iskra radości i ujrzymy jeszcze piękno otaczającego nas świata.

Wtedy puściłem to mimo uszu, jednak teraz wydaje mi się to wspaniałym pomysłem. Uśmiechnąłem się zatem i spojrzałem na zachodzące właśnie słoneczko. Będąc tutaj, na Sokoliku, poczułem jak wraca mi chęć do życia. Uświadomiłem sobie, że mogę jeszcze przeżyć niejedną wyprawę w góry. Góry będące przez jakiś czas sensem mojego życia. Muszę jednak wziąć poprawkę iż same góry to coś pięknego, tajemniczego; coś co wyzwala w nas niezwykłe emocje. Jednak najważniejsza w życiu jest kochana osoba i nie można jej poświęcić dla gór. Można jednak spróbować z tą osobą ułożyć sobie życie tak by oboje mogli u kresu swoich dni powiedzieć: góry to nasza pasja, góry to nasza wspólna miłość, góry to nasza radość w trudnych chwilach.
Pomyślałem sobie zatem, że warto słuchać tego co mówi żona i postanowiłem tak właśnie zrobić. Mam takie piękne miejsce, niedaleko od miasta, ale za to położone w samym sercu gór. Są tam przepiękne widoki. Wychodząc z domu od razu będziemy czuli góry. No i ludzie tam mieszkający są życzliwi, pełni pasji, w dobrym tego słowa znaczeniu. Pomyślałem sobie jakiż byłem głupi, że już dawno tak nie uczyniłem. Bo przecież będzie mi się to podobało. Zacznę więcej przebywać na powietrzu, specjalnie nie oddalając się od domu. Czyli znowu poczuję radość życia. Może wtedy częściej będę się uśmiechał. I może moja żona, trapiona ostatnio chorobami, także zacznie dostrzegać dobre strony życia i znowu zawita na jej twarzy uśmiech. Uśmiech, na którego widok serce się raduje.

Jak to dobrze, że wybrałem się dzisiaj na wycieczkę. Jak dobrze, że mimo pięknej pogody nie było turystów. Mogłem sobie spokojnie zastanowić się nad dalszym moim życiem. Mogłem stwierdzić to co od dawna wiem doskonale, że jednak góry są dobre na wszystko. To w górach można przeżyć swoje najszczęśliwsze dni, to tutaj można spotka miłość swojego życia, to tutaj można radować się i smucić. To wreszcie tutaj można przeżyć swoje dni. Wszędzie poza górami będzie to takie … płaskie.

Krzysztof Tęcza